sobota, 25 lutego 2012

Coś się chyba zmieniło.

Do pewnego momentu byłam pierwsza w kolejce do opowiadania światu o przebiegu mojej terapii. No to przestałam być. W ogóle wymiksowałam się chyba z tej kolejki. Nie lubię nikomu o tym mówić. Ba - mam problem z komunikowaniem chłopu co i jak. Jakoś tak... gdy siebie słucham recenzującej daną sesję, to nie widzę sensu wtajemniczania w to kogokolwiek, nie rozumiem co to wniesie do dyskursu, nie pojmuję po co komuś taka wiedza, no i cała opowieść brzmi banalnie a wręcz głupio - w porównaniu z tym jaki był przebieg sesji "live" w moim odbiorze.

Poza tym to "nie widzę sensu" jest chyba głównym mottem moim od jakiegoś czasu, w odniesieniu do relacji międzyludzkich.

Nie widzę sensu... opowiadania na sesji o każdym moim skojarzeniu, bo jedno jest głupie, inne zbyt płytkie, jeszcze inne jestem w stanie ogarnąć sama... no nie ma sensu gadać o głupotach.

Nie widzę sensu... opowiadania ludziom o problemach, jakie mamy (a mamy ostatnio niefajną sytuację finansową, bo styczeń był pracowo do bani i teraz niestety do kwietnia vegeta będzie....). Ale co to zmieni, że pomiauczę tej czy owej, że ojejku jak nam ciężko bez tej kasy? Przybędzie mi jej od tego? Nie. No to jaki jest sens strzępić język po próżnicy? Mam problem i jest to mój problem. Jeśli ktoś może mi go pomóc rozwiązać - powiem mu o tym. Jeśli nie jest w stanie - po co mu ta wiedza?

Nie widzę sensu... w mówieniu ludziom co mnie w nich wkurza. I tak sobie siedzę sama z moją złością... ale złość jest moja, mam ją ja i z nią jestem. Bo co zmieni fakt, że ktoś wie, że mnie wnerwił tym czy owym? Czy on się od tego zmieni? Wątpliwe. No to po co strzępić język po próżnicy?

Takie mniej więcej credo wygłosiłam na ostatniej sesji. X spytał między wierszami, co czułam odkrywając na poprzedniej sesji, że przysypia.
- Wkurzył mnie pan tym. Nie lubię, gdy ktoś lekceważy swoje obowiązki. Nie lubię, gdy ktoś bierze ode mnie kasę za nicnierobienie czy wręcz za spanie. Nie lubię dyletanctwa. Jeśli pan sobie ze mną nie radzi, może pan to powiedzieć wprost.
- Aha... a jak się pani poczuła stwierdzając, że nie przyszedłem na sesję o umówionej godzinie?
- Najpierw miałam ochotę siedzieć tu do 11.50 a potem wejść do sekretariatu i zażądać wreszcie mojej sesji, na którą tu przyjechałam, a którą pan przebimbał przy kawie i bułeczce.
- O, to chciała pani po prostu strzelić focha?
- Taak.
- To czemu pani tego nie zrobiła?
- Bo uznałam, że to będzie bez sensu. I się wystraszyłam.
- Czego?
- Tego, że to nie przejdzie... i tego, że pan naprawdę o mnie zapomniał. I tej mojej złości się wystraszyłam.
- A co mogłoby się stać, gdyby pani np tydzień temu tę złość wyraziła?
- Wyprosiłby mnie pan z gabinetu.
- To jest pani lęk.
- Nie, fakty, bo przekroczyłabym zdecydowanie granice nie tylko kontraktu ale i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
- Dlaczego?
- Miałam ochotę kopnąć i przewrócić stolik, strącić ten durny kwiatek i walnąć w drzwi. I tupać. Cały czas mocno tupać.
- No ale nie przekonaliśmy się tydzień temu, co by się stało gdyby pani wyraziła swoją złość....
- No nie...
- ... i w tym tygodniu właściwie też się nie przekonaliśmy o tym...
- Nnno... nnnie....
- No to jak my mamy iść do przodu, skoro pani się kisi z tą złością jak ogórek?

/i tą metodą wyszło coś na kształt wyrywkowej opowieści pt. jak wygląda terapia/

1 komentarz:

  1. z uwagi na zaistniałe okoliczności tłukę wszerz wzdłuż i w poprzek moje uczucia na okoliczność pierwszej wizyty u psychiatry, a konkretniej moją sięgającą zenitu panikę na widok kartki i długopisu. Pod koniec sesji pani zauważa odkrywczo "pani tylko o tym strachu, a ja teraz [w domyśle: 'wreeeeszcie'] słyszę również złość", no i tak dalej w rytm piosenki o tym, że to dwie twarze tego samego uczucia. "No ja nigdzie nie twierdzę, że złości nie ma". "To dlaczego wnosi tam Pani tylko ten strach?" Odpowiadam bezradnie: "przecież nie wejdę do gabinetu i nie powiem 'spierdalaj!' zamiast 'dzień dobry'" - i chichramy się obie, szczerze. Dopowiadam, jeszcze zanosząc się tym śmiechem: "...no więc w imię dobrego wychowa............" - i na tym "wa" mnie zatkało. i popłakałam sobie z niedowierzaniem co nieco.

    nie wiem, czy widzieć sens w komentowaniu, czy nie bardzo, tym niemniej dorzucam ci mojego ogórka, choć weryfikacja obrazkowa zniechęca.

    OdpowiedzUsuń