piątek, 11 listopada 2011

06.02.2007

Po kilku dniach milczenia dostałam ochrzan za niepisanie i ogólną skamieniałość niniejszego bloga. Zasadniczo jednak, skoro skamieniał i posiadł wartość historyczną z okazji kilkudniowej przerwy w rozwoju, to droga Przyjaciółko - archeolożko miałabyś co tu robić...

Donoszę uprzejmie w ramach aktualizacji, że projekt rozwoju i stworzenia w ogóle fundacji zaczyna się mgliście wyłaniać z szarej rzeczywistości. Mam nadzieję wykreować ideę jako taką w ciągu najbliższych tygodni, a potem przystąpić do działania. Jak na dzieło życia przystało, ma być z wielką pompą i rozmachem.

A nawiązując do kwestii pisania lub nie, sprawa jest banalna wręcz. Nie piszę na zamówienie; piszę, bo czuję; piszę, bo dosięga mnie wena, natchnienie, wola Boska czy jakkolwiek kto zwie ten wewnętrzny drive; w związku z tym gdy owej weny zbraknie, pamiętnik całymi dniami pozostaje pusty. Pewnie łatwiej byłoby, gdybym te momenty odpowiednio szybko utrwalała na piśmie, ale w tym celu należałoby posiadać komputer przy sobie w każdym momencie życia, co jest trudne z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, komputer + dzieci = destrukcja, a po drugie nadal nie posiadam torby na laptop. Niech to będzie apelem do organizacji charytatywnych wspierających (nie)młode talenty pisarskie: rozmiar matrycy 15.4" :)) Oprócz tego, dosięga mnie złośliwość losu typowa, a mianowicie, gdy mam chwilę wolnego jestem zazwyczaj przeraźliwie pragmatyczna, stoję mocno nogami na ziemi, mogę opowiadać o.... zupie pomidorowej co najwyżej i gdzież mi tam do pisania!! Gdy mam tego czasu nieco mniej, lub zupełnie niezwykle mało, pomysły same sypią się jak z rękawa, miotają mną afekty tak, że tylko o tym pisać i NIE MAM KIEDY.... ot, życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz