piątek, 11 listopada 2011

Sprawy rodzinne

Ta wizyta u baby-psychiatry dziec., natchnęła mnie do przeanalizowania sytuacji rodzinnej. Coś tam kobieta gadała o zamianie ról w rodzinie itepe (to tytułem przypomnienia) i trochę racji miała. Tak, Guciu, miała i Ty też miałeś, choć zapewne prędzej zdechnę niż się do tego przyznam głośno. Wkurza mnie to niesłychanie, i do tego też się nie przyznaję. A co mnie wkurza?? Mój własny prywatny małżon. A raczej relacje między nami. Ja mierzę jego oddanie i miłość miarą świadczonych usług typu pranie, gotowanie, sprzątanie i jeśli czuję że nie poświęca mi dostatecznie dużo uwagi, zaganiam go do jakiejkolwiek roboty byle tylko nie wkładał paszczy w komputer. On... właściwie nie wiem, co on?? Jest bezwolny... nie, to nie tak. On ma...ojjj, ma swoje zdanie i nader często je słyszę, a zwłaszcza słyszę bardzo dokładnie. Jeśli słyszę je przez telefon, to słyszą je również ludzie w promieniu 5 m ode mnie, a jeśli słyszę je w domu, to słyszą je również ci, którzy mieszkają nad nami. No to jaki on w końcu jest?? Nie mam pojęcia. O, już wiem. NIEAKTYWNY. Bez inicjatywy. Zrobi to, co się mu wyraźnie powie. No, chyba, że nie zrobi, bo on 'się do tego nie nadaje'. I tak nie nadaje się do: pracy zawodowej jakiejkolwiek (McDonalds itp., wklepywanie danych, robienie stron www, kuchnia w barze, sprzedaż szeroko rozumiana, kopanie rowów, NIC NIC i NIC). Pytam, do jakiej się nadaje. Odpowiedź: do pracy na roli. Wobec tego mówię: "Mam hektary, wracajmy do Komarna". Odpowiedź: "Nie, bo ja chciałem do Anglii, a ty się bałaś jechać, to ja nie jadę nigdzie". I nie ma bata na argumenty, że kasy mało (ostatnio ok, ale kursy są niestałe), że mogę zachorować i trafić do szpitala a wtedy d*** blada, że to czy tamto.... Nie, i już. Kojarzy mi się to z żoną kolegi, który miał wylew jakiś czas temu. Wylizał się z tego na szczęście ale nie może pracować tyle, co kiedyś. Na utrzymaniu ma żonę i synka 23latka darmozjada. Chciał tę kobietę i syna do pracy pogonić. Od chłopaka usłyszał, że nie ma szans, po czym młodzieniec zaczął kolejne studia dzienne... Żona podsumowała go krótko; "Do pracy to ja chciałam iść 25 lat temu, powiedziałeś żebym została w domu, to mnie teraz utrzymuj". Cóż zatem powiem??? Też ponoszę konsekwencje swoich decyzji i dlatego nie skarżę się, nie narzekam, nie przyznaję że mi źle. I żeby tu o samą pracę chodziło. Nie chodzi. Dom jest niedopilnowany. Studium rodzinne leży odłogiem. Wracam z pracy i muszę nastawić zmywarkę, wstawić pranie, obiad przypomnieć mężowi że powinien być zrobiony, a komputer do czerwoności rozgrzany, niech go szlag, otwarta przeglądarka na jakimś forum lotniczym... T. w brudnych ciuszkach leży na macie, głodna jak pies. Pytam: Karmiłeś?? Tak. Kiedy? 2 godziny temu. Ile zjadła? Niewiele, nie wiem...80 ml, czy ja mam siłę pilnować ile tego było??? Czemu nie proponowałeś jej potem nic, albo od razu coś innego? Bo jak mleka nie chce to nie jest głodna. I ta 'niegłodna' wrąbuje z marszu słoik owoców, pół słoika zupy i pół butli mleka.... Po jednorazowej takiej akcji zaczęłam co godzinę dzwonić do domu i przypominać. OK, karmi. To samo było na początku z używaniem łyżeczki do zupek, zamiast rozcieńczania ich żeby podawać przez smoczek. Ale znowu czuję ciężar odpowiedzialności za całokształt na mojej własnej głowie. I nie chcę tego. Więc zapominam.... o czym się da. O rachunkach, o płatnościach, o terminach, o zadaniach jakichś tam.... A on się wścieka. A niech się wścieka, niech nawet zje własną szczękę. Niech poczuje jak to jest; być za coś odpowiedzialnym. Jak to boli kręgosłup od dźwigania....

Po ostatniej ambitnej rozmowie wczoraj mam obiecane, że się weźmie. Chyba poczuł że to 'grubsza sprawa' z mojej strony. Zasadniczo myślałam nawet nad zastosowaniem 1 Tym 5:8 do separacji.... Ale A. twierdzi, że to wszystko to tylko moje urojenia chorobowe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz