piątek, 11 listopada 2011

09.01.2007

Kury domowej dzień pierwszy


Zaczął się ciekawie: zajęcia poranne odwołane (-76zł, szczegół), śniadanko rodzinne (Duża nieprzytomna, ale zawsze coś), wstawiłam zmywarkę, przemyśliwam opcję obiadu, dziecko jedno śpi, drugie obok uczy się czytać (chora jak zwykle - infekcja z przedszkola). Czyżby produktywność? Mój nastrój ducha lekko odziera mnie ze złudzeń - ogarnia mnie bezproduktywność... chcę ponicnierobić... trudno dogodzić kobiecie, hehe. W ramach nicnierobienia, wracając do rzeczywistości, zapewne wstawię pralkę, potem nakarmię Tkaninę, skonstruuję jakiś obiad i polecę do sklepu - namiętnych poszukiwań torby do laptopa ciąg dalszy.

Ktoś mnie wczoraj spytał, czy kolega małżon czyta mojego bloga i czy aby nie jest mu przykro. Drażliwy temat poruszyłam przy śniadaniu zapytując małża o wrażenia. Usłyszałam, że blog extra, ale profilaktycznie czyta go, gdy ja już głęboko śpię, bo inaczej udusiłby mnie gołymi rekami, a tak - przez noc - emocje opadną i patrzy na to jak na jeszcze jedną zużytą chusteczkę do nosa (a raczej: nosa, tyłka i obuwia jednocześnie, i to wielokrotnego użytku!).

Dzisiaj zgłosiłam bloga do konkursu. Jeśli komuś to piśmiennictwo z takich czy innych względów odpowiada, liczę na Wasze poparcie. Liczę również na wpisy i komentarze.



Podsumowania nieudolna próba


W zasadzie zanim zdążyłam się zorientować, żyjąc w permanentnym stanie jasnej pomroczności, mamy nowy 2007 rok. A do tego zupełnie niedawno stuknęło mi ćwierćwiecze. Świadomość upływu czasu przytłacza. Co się zmieniło - na świecie, we mnie, w mojej rodzinie - w ciągu ostatniego roku, w ciągu ostatnich kilku lat? Zapewne sporo. Światem niech zajmują się kompetentniejsi ode mnie, ja spróbuję o sobie, podsumuję stycznie mojego życia.
Dwadzieścia pięć lat temu leżałam jako jeden z kwiczących tobołków na oddziale noworodkowym... dwadzieścia dwa lata temu miałam poważny wypadek, z którego cudem wyszłam, dwadzieścia lat temu umarł mój ojciec (okrągła rocznica obu powyższych przypada jutro)... a teraz bliżej współczesności: w 2000 roku w styczniu nie znałam jeszcze A., w 2001 w styczniu byłam już jego narzeczoną, w 2002 w nowy rok leżałam na patologii ciąży (N. urodziła się w lutym), w 2003 mieszkaliśmy w M. i było najspokojniej na świecie, w 2004 nie podejrzewałabym, że zląduję w Klinice Psychiatrycznej, który to pogląd musiałam skorygować zaledwie 2 miesiące później, w 2005 rozwodziliśmy się począwszy od poprzedniego grudnia.... w 2006 leżałam z zagrożoną ciążą i oto kolejny styczeń mamy...
Czego dokonałam przez ten czas? W pierwszej chwili przychodzi myśl: niczego poza posiadaniem dwójki dzieci. Kolejna myśl: coś napisałam, skończyłam studia, robię kolejne, mam jakichś tam przyjaciół, porównując z innymi raczej szczęśliwą rodzinę - chyba ten rachunek nie wychodzi tak najgorzej. Zależy od tego, co uważa się za miarę osiągnięć? Czym ja je mierzę? Ano jeszcze nie bardzo wiem. I dlatego się plączę w zeznaniach jak sznurek w kieszeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz