piątek, 11 listopada 2011

24.01.2007

Coś mnie chwyciło, chwyciło też T.
Łeb boli, nos zatkany, w gardle wielka kolczasta kula.
Wypiłabym grzańca.
Ale nie będzie grzańca - dzisiaj mam zebranie religijne wieczorem. 
A poza tym grzaniec + zolafren = kac. Wielki. Potworny, ogromny kac. 
A możliwe, że mam doła i możliwe, że to przez infekcję. 
I nawet możliwe, że już wcale nie piszę ładną polszczyzną, tylko wpadłam w słowotok. 
A jeszcze bardziej możliwe, że niedługo zrobi się wszystkim niedobrze od ilości mojego piśmiennictwa. Już zresztą licznik odwiedzin utknął na dobre na stałej wartości.
Bo tak w życiu bywa.



Dzisiejszy dzień jest zupełnie jak ten blog - nijaki i szary. Nie ma co, samokrytyka uczciwa ze mnie wypływa. Nie daję rady. Czyżby dół?? O, interesujące. Zapewne ze względu na fakt, że do pewnego momentu brałam Seronil, a teraz go zabrakło... bywa. Ale nie ma co się przywiązywać do leków, bo tu się co kilka tygodni może wszystko zmienić. Jest piętnasta. Kibluję w domu n-ty dzień, niemal bez zajęcia. To znaczy zajęcie by się znalazło, ale niekoniecznie mam ochotę gotować cokolwiek w tej chwili, umówmy się. Ani sprzątać. Ani prać czy zmywać. Podejście stricte artystyczne. Robię, gdy mam wenę. Tak, ewidentny dołek. OK, epizod maniakalny niezauważalnie zjechał do dołu, przynajmniej z lekka, albo mamy do czynienia z epizodem mieszanym. Kto wie? Ja nie wiem póki co. Ale jak zawsze w dołku, pisze mi się lepiej. To i dobrze, przynajmniej płodna twórczo jestem i aż takie poczucie beznadziejności mnie nie ogarnia. A póki co, kładę się spać. Mała śpi więc i ja wykorzystam wolną chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz