poniedziałek, 7 listopada 2011

Zaczynam rozumieć...

Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że całe to leczenie nie ma sensu, że diagnoza jest ewidentnie chybiona, bo moim problemem jest depresja, a nie mania. Przecież w fazie manii czuję się świetnie, potrafię nauczyć w ciagu jednej nocy na całoroczny egzamin, mam genialne pomysły, przygotowuję nowe projekty pedagogiczne i jest OK. Czemu więc to leczyć??? Wpadłam w pułapkę, przed którą przestrzegał mnie lekarz. Nawet obłudnie poszłam do niego dwa razy, ale po to by się nie czepiał, a recept nawet nie realizowałam. Zrobiłam jedną z najgorszych rzeczy - przerwałam leczenie na całe pół roku. Było miło. Do czasu. Po kolejnej przeprowadzce niepostrzeżenie zaczęłam się bać zostawać w domu sama z dzieckiem. Lęk był tak ogromny, że gdy mąż pracował do 22, ja do tej pory snułam się z wózkiem po ulicach, byle tylko nie być sama w domu. Zaczęłam prosić znajomych by w czasie kiedy pracuje A. a nie pracuję ja, ktoś przechowywał mnie u siebie. Musiałam się otworzyć przed kilkoma osobami i opowiedzieć im o swoich problemach, co trochę mi pomogło. W ogóle stwierdziłam, że lepiej się czuję mówiąc o problemach, z którymi się zmagam. Z drugiej zaś strony obawiałam się reakcji niektórych osób i odrzucenia z tego powodu. Nie zawiodłam się jednak i spotkałam z dużą wyrozumiałością i akceptacją.

Pod koniec 2003 roku ukazało się wydanie "Przebudźcie się!" poświęcone zaburzeniom nastroju i dość szeroko omawiające zagadnienie zaburzenia afektywnego dwubiegunowego (taka łagodniejsza nazwa mojej zmory). Pod wpływem tej lektury postanowiłam spróbować jeszcze raz i ponownie podjąć leczenie. Zrozumiałam, że to, co ja nazywam świetnym samopoczuciem, jest po prostu jedną za skrajności, w które popadam, a zaraz potem wpadam w głęboki dołek, wyjście z którego zawsze jest trudne i bolesne. A te rozliczne obowiązki, które na siebie biorę, to też objaw choroby. I dlatego tak dynamicznie uczę, nieraz goniąc uczniów 'przez lądy i morza'. To, czego mi potrzeba, nazywa się równowaga. Nie osiągnę jej w stu procentach, ale leki mogą mi pomóc łagodzić zmienne nastroje. Poszłam zatem do lekarza. Otrzymałam preparat, który nie działa na mnie otępiająco, a podnosi nieco nastrój i drugi środek, który już w minimalnej dawce łagodzi lęki bez skutków ubocznych. Niestety, nie rozwiązują one wszystkich moich problemów. Obawiam się powrotu do pracy za ponad miesiąc (obecnie jestem na zwolnieniu ze względu na złamaną nogę, o szczęśliwy zbiegu okoliczności). Doszłam do wniosku, że muszę maksymalnie wykorzystać ten miesiąc. Zaczęłam od olania sesji egzaminacyjnej, wszak mogę ją ruszyć w późniejszym terminie. Pracę licencjacką ruszam tylko w momentach tzw. weny twórczej, nic na siłę. Regularnie biorę leki, niemniej lęki i bezsilność dają mi się nadal we znaki. Chyba sobie poradzę, mam przecież niezbędne wsparcie. Ostatnio zaczęliśmy z mężem poszukiwania ośrodka zajmującego się leczeniem psychoz. Skoro i tak jestem na zwolnieniu od ortopedy, trzeba to wykorzystać. A jeśli hospitalizacja nawet na tak niechlubnym oddziale pomogłaby w ustaleniu optymalnej dawki leków, aż do całkowitego wyeliminowania objawów, chcę spróbować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz