piątek, 11 listopada 2011

28.12.2007

Upside down. Tak się mniej więcej czuję. Nie ja w sobie. Ktoś we mnie. Coś we mnie. Dzień do dupy - w BT z globusem w logo zamiast 1200 dostałam 500 zł, w szpitalu na Litewskiej pocałowałam klamkę i do 2 stycznia nici z załatwień (a skierowanie ważne 14 dni!!!), dziecko uszczęśliwiło mnie sceną na środku marketu - ba, niejedną. Drugie dziecko uszczęśliwiło nas sceną w pizzerii i samochodzie (taki ciąg). Zagadka: która z potomkiń awanturowała się w którym spośród miejsc publicznych. Nagroda główna to kopniak w zadek, bo i tak wszystko mi wisi. Tumiwisizm... tu-mi-wi-sizm.... wszystko jedno... jestem indyferentna (cholerny makaronizm, a właściwie bejkenendeggizm...). Jutro miałam jechać z A. do G. - ja w roli załogi pogotowia ratunkowego - A. ma depresję, i to galopującą. Stało się jednakże coś, czego nie rozumiem, i już nawet nie dociekam etiologii. A. nie jedzie. Tłumaczenie 1) nie ma kasy 2) nie może 3) nie może rozmawiać 4) już śpi. Coś panna kręci jak nic. Albo spękała, albo ma skrajnego doła i nie wstaje z łóżka, albo jej chłoptaś wyjścia z domu odmówił i sfinansowania wyjazdu. Nawet podjechałam do nich, okna ciemne, brama zamknięta na 4 spusty - a niech i ginie nawet, próbowałam. A niech mi kto zarzuci, że nie... billing Orange prawdę Ci powie :)

Efekt powyższego jest jednakże brzydki: nie jadę. A tak strasznie chciałam pogadać z G. ... ojejej.... to jest jedna z nielicznych osób, które mnie potrafią do pionu postawić w różnych okolicznościach życiowych. A teraz mam chyba taką właśnie okoliczność, że właściwego wzorca pionu potrzeba. Znowu standardy jazzowe a 2005. Czyli: małżon jest be i tfu. Nie zapewnia mi poczucia bezpieczeństwa w prozaicznej postaci domu vel mieszkania własnościowego, gdzie będę panią na włościach, zamiast tego funduje mi ganiankę po kolejnych wynajmowanych kątach już po miesiącu przebąkując o następnym.  Burzy w ten sposób moją namiastkę stabilizacji, jaką sobie w głowie stworzyłam i dlatego to nie jest TEN facet. I dlatego muszę/ chcę (kurka siwa, zachowanie kompulsywne??) od niego odejść, znaleźć maleńki WŁASNY kąt, gdzie z potomkiniami w spokoju przeżyję resztę swoich dni. No i chcę zacząć wszystko od nowa. No i nie wiem tylko, jak się tego małżona pozbyć. Bo odejść ot tak, to byłoby zbyt proste - i, że tak powiem, popsułoby mi renomę... A do tego nie mogę doprowadzić. Najłatwiej byłoby, ażeby małżon dorobił się wady anatomicznej (dziękuję, Patafianie, za usłużną podpowiedź leksykalną, bo to z twojego słownictwa, zdaje się...) zwanej bez ogródek dupą na boku, a wtedy ja jestem wolna... A tu małżon dziś wieczorem z radosnym uśmiechem oświadczył, że mnie przejrzał, żebym wybiła sobie z głowy takie radosne koncepcje, bo on prędzej skiśnie, niż kiedykolwiek z kimkolwiek.... że głupi pewnie jest, ale perfidny jeszcze bardziej i tak łatwo mi nie pójdzie. Znaczy, przekładając to na język ludzi cywilizowanych, wyznał mi dozgonną miłość i zapewnienie o wierności nieustającej... Jakoś nie padłam ze szczęścia. No i do tego właśnie mi G. potrzebny - żeby to rozebrał na części pierwsze, objaśnił, pomógł poskładać do kupy, pochwalił, ochrzanił, powiedział, że we mnie wierzy i że dam sobie radę. I że jestem mądrą kobietą, która niejednej burzy stawiła czoła, dzielną, waleczną (czasem aż za bardzo), i że mogę na niego liczyć. Bo od tego są przyjaciele... A ja w/w niewielu posiadam niestety. Albo gdzieś się pogubili, albo ich nigdy nie było, a ja z przyjaźnią myliłam wykorzystywanie, pozory uprzejmości i takie tam... albo ich sama odtrąciłam, albo... albo nie jestem warta przyjaźni. No i w tym wszystkim tkwi G. - od kilku lat - znając mnie z wielu stron, najobrzydliwszej również, i nadal twierdzi, że jesteśmy przyjaciółmi. W T. i okolicach jest Bliźniak - on jeden do nas wpada od czasu do czasu pogadać przy piwie. I też jest DDA, jak ja... Mamy zatem wspólny grunt, no i fajnie. W Warszawie jest G. (psycholog) - kolejna bezpieczna przystań, tylko mocno siedzi w swojej skorupce. I kilka innych osób, do których można czasem zadzwonić, napisać, wpaść - ale to nie tacy naprawdę przyjaciele. Oni mają swoich przyjaciół - takich typu "w nocy o północy", a ja w nocy o północy to mogę jedynie być pewna że G. telefon odbierze... (nie, nie sprawdzałam o północy, ale o 22 owszem tak), no może jeszcze Bliźniak - reszta niespecjalnie. To by dawało rachunek łączny 2 przyjaciół - trochę mało, chyba ludzie miewają więcej... no i to są mężczyźni, dziwne, nie? Dlaczego ja nie mam przyjaciółki? Takiej typu telefony, ploteczki, kawka, spotkania, zakupy, ciuchy i takie tam? Może ja, cholera, nie jestem kobietą??? Dlaczego rozmawia mi się dobrze z facetami, a z kobietami niekoniecznie??? Czy to z tego samego powodu, dla którego mam problemy z orgazmem??? To niech mi ktoś jeszcze powie, co to za powód. Już nie kopniak: piwo, najprawdziwsze piwo, za dobrą odpowiedź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz