piątek, 11 listopada 2011

30.07.2007

Przepracowałam się. To refleksja dotycząca ostatnich kilku tygodni życia. Na nic nie miałam czasu. Wyjazdy służbowe szt. 2 - łącznie tydzień pełny poza domem, w tzw. międzyczasie pisanie dyplomu, tak 'na wariata', po nocach... Skończyłam szczęśliwie i dosłownie godzinę temu odebrałam maila od promotora z wersją końcową, po dokonaniu wszystkich możliwych poprawek świata. Dumna z siebie jestem jak ten paw. 87 stron 100 % własnej pracy, własnych badań, dociekań, dziesiątki godzin spędzonych w czytelni, dwie noce podczas których analizowałam ankiety... i oto teraz widzę efekty. Niesamowite uczucie, autentyczna duma autorska. Obrona 5 lipca o 16.00. Raczej kwestia formalności, tak mi się przynajmniej wydaje.


/fragment ocenzurowano/ 


Drugi wyjazd to szkolenie pewnej firmy, prelegenci z Niemiec, doświadczeni w branży wykładali się na temat głównych faz rozwojowych projektu i ryzyka odnoszącego się do każdej z nich. Oczywiście jak to na szkoleniach bywa, integracja stała na 1 msc (patologia szkoleń), średnie zaangażowanie słuchaczy niestety, aczkolwiek ogólnie ludzie mili. Sympatyczne miejsce (Morena Siedlisko niedaleko Ełku - polecam), żarcie .... mmmmmm, pycha..., długo nie pobalowałam, bo byłam padnięta po pisaniu pracy (nieprzespane 2 noce z rzędu) no i następnego dnia tuż po 7 rano miałam znikać do domciu, natomiast bardzo pozytywną rzeczą była możliwość rozmowy z 'moimi' prelegentami, zwłaszcza jednym z nich. Oni podobnie jak ja czuli się troszkę jak outsiderzy, w towarzystwie mocno zintegrowanej załogi, więc sporo czasu siedzieliśmy przy wspólnym stoliku rozmawiając. I efekt tej rozmowy jest taki, że na dniach wypełnię druk "Prośba o dokonanie odwiedzin ponownych" ( w wersji ang.) i za pośrednictwem nadarzyńskiego Betel puszczę do Niemiec. Facet ma świetne poglądy (np. jest zdecydowanie antymilitarny - odmówił służby wojskowej, podobnie jak jego brat z którym też rozmawiałam, pracuje w tej akurat branży mimo, że jest aeronautykiem żeby nie przykładać ręki do rozwoju zbrojeń), sporo takich nietypowych poglądów wyraził, których normalnie ludzie nie wyznają, przeczytał całą Biblię... Rozmawialiśmy kilka godzin o in vitro, aborcji, wychowaniu dzieci, Watykanie, bałwochwalstwie w kontekście wizerunków religijnych... Miał sporo pytań, ale też pewne przykre doświadczenia z opacznie pojętą gorliwością niektórych spośród braci. Z drugiej strony z jakichś powodów Świadkowie w pewnym okresie nie odstępowali jego drzwi, miał wręcz codzienne (jak mówił) wizyty. Uważam, że coś w tym jest i warto spróbować dotrzeć do tego człowieka raz jeszcze - tym razem nie z kazaniami nt tego co w życiu robi on nie tak, tylko ze 100% dobrą nowiną, a zmiany przyjdą wraz z budowaniem wiedzy, a co za nią idzie - również wiary. Przyjdą, jeśli to właściwe serce, właściwy grunt. Ale to już nie nasza działka, naszą (czyt: moją) działką jest spróbować. I taki mam plan.
Cieszę się, że obrona już za kilka dni. Zacznę z powrotem brać leki. Z całą pewnością dobrze mi to zrobi, bo odpały notuję coraz wyraźniejsze. Ileż można się trzymać na samym wsparciu z góry, przy  - niestety, mea culpa - lekceważeniu zaleceń lekarskich?? Raczej nieszczególnie długo, więc zaczynam na dniach wznawiać terapię. Pewnie znowu będą luki w pisaniu, bo najpłodniejsza twórczo jestem wtedy, gdy  - paradoksalnie - najgorzej się czuję. Jeśli jest dobrze, zapominam o blogu zazwyczaj...
A ze złych rzeczy ostatnio pokiciała się sytuacja z negocjacjami moimi i Sz.P. b. ważna firma postanowili rozstrzygnąć sytuację w drodze konkursu - buuu, muszę napisać ofertę. A tak się nastawiłam na negocjacje, byłoby znacznie łatwiej, tego przynajmniej w szkole uczą. Pisania ofert nie uczą, choroba... A szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz