poniedziałek, 7 listopada 2011

5/02/2004

Przeistaczam się powoli w K. - Czubka, kolejna moja maska. Już tylko drobny retusz i gotowe. Jak na zawołanie, dzisiaj straszliwie się boję. Pewnie mi tak zostanie do jutra ale już się nie dam wrobić w telefon o 11, nie ma mowy. Dzwonię na chama od 8, bo znowu nie zastanę pani profesor. Takie to umawianie z naukowcami, zresztą nie ma co się dziwić, bo sama nie dotrzymuję terminów. Dziś rano w sklepie dostałam oczopląsu niemalże, za dużo ludzi, za duża powierzchnia, za dużo kolorowych towarów. Aguś zaproponował żebym poszła do samochodu, ale przecież nie mogę zostać sama, bo będzie jeszcze gorzej. Teraz chcemy iść na spacer. Poszukamy dla mnie telefonu, spodni Natalce (rajstopy i kurtkę już jej litościwie kupiłam, w przeciwnym razie niechybnie chodziłaby w brudnych - tata nie ma ani siły ani czasu na pranie). Ubrania przygotowane w komplety - sześć kompletów plus zapas, fura bezpańskich skarpet, śliniak jeden suchy, trzy w praniu, brudne ciuchy posegregowane wg kolorów, jedno pranie nastawione, chyba się właśnie skończyło. Mieszkanie z grubsza sprzątnięte, zmywanie syf w zlewie, ale za to wyniesione śmieci. Obym takie zastała, gdy wrócę.

Żal mi moich uczniów. Teraz jedną klasę ma M., jedną I. a jedną S. M. da radę, nie zmarnuje ich, ale te dwie... Boże, ile zaległości oni będą mieli, ile kwestii do wytłumaczenia, aż nie chce mi się wracać do takiego burdelu. W podstawówce znowu I., uwstecznią mi się, a ćwiczenie będzie puste. Koszmar w kratkę, ktoś pieprzy moje misterne dzieło, efekt dwóch lat pracy. To boli. Nie chce mi się wracać z jednej strony, a z drugiej rzuciłabym to wszystko, całe to leczenie - nogę i głowę, pod jasną cholerę, żeby do nich wrócić. Jaki to trudny wybór. Mój chór, mój festiwal - temu akurat najmniej zaszkodzę, bo mogę zorganizować go z domu, ograniczając wizyty w Drelowie do minimum. Pewnie tak się to skończy. Ale zawiodę dyrektora Więckowskiego, resztę olewam, on jest najlepszy. I ufa mi. A ja co? Dostaję obłędu czy innej łachudry, z lenistwa czy czegokolwiek innego! No dobra, to tylko choroba afektywna dwubiegunowa z rapid cyclingiem. Trudna do wyleczenia, ale ponoć do przeżycia. Tylko leczenie trwa okropnie długo. A ja nie mam czasu. Żal mi życia na egoistyczne marnotrawienie go. Ale czy można kochać bliźniego nie kochając samej siebie? Muszę to przemyśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz