piątek, 11 listopada 2011

22.01.2008

22 stycznia 2008
I to spychologia w najrozmaitszych odmianach. Przykład nr 1: Małżon do dzisiaj pracował. Było czasem miło, niekiedy wcale niemiło... ale na ogół spychologicznie. Tj. firma czeska = czeski film normalnie, i nie to, żebym uprzedzona była, bo współpracowałam z bardzo profesjonalnymi Czeszkami przez kilka miechów w ostatnim miejscu pracy. Jednakże tam wyglądało to tragicznie. W centrali ani żywego ducha mówiącego po polsku, tj ponoć prezio coś kumał, ale dobicie się do prezia było niemożliwe. Dwoje bezpośrednich przełożonych małża: jedno mówi po czesku, słowacku i czasem coś z polskiego zakuma (właściwie lub opacznie, ale zakuma), drugie zaś zna czeski i 5 słów na krzyż po angielsku. Podjęliśmy próbę komunikowania się w języku angielskim. Piszę  w 1 os. l.mn. ponieważ angielszczyzna małża pozostawia wiele do życzenia - swoją drogą nic dziwnego, jeśli ma się na pokładzie tłumacza... Efekt żaden. Problemy językowe, a co za tym idzie brak wsparcia profesjonalnego. Wściekły szef mówi, żeby nie robić z niego idioty, bo przecież on rozumie jakieś 90 procent polskiego i zaleca "pisz tylko po polsku". Małżon stosuje się pieczołowicie do zalecenia. Na kolejne 4 maile odpowiedź od przełożonego brzmi "nic nie rozumiem. pisz po angielsku". Ale to jeszcze nie wszystko. Do jaj i ekscesów językowych należy dołożyć również brak firmowej wiedzy o rynku, na jaki wkroczyli (w tym wypadku rynek polski), o polskiej legislaturze, etyce biznesu i innych takich... normalnie tragedia. Weszli na ten polski rynek czołgając się na czterech jak dzieci we mgle. Takiej beztroski, niewiedzy i ignorancji nie widziałam w życiu. Dołożyć należy też gigantyczne opóźnienia w płatnościach, braki w magazynie (więcej towarów nie było niż było - i wyobraź sobie, czytelniku, składanie w tych warunkach zamówienia przez szanującą się sieć marketów sprzedających artykuły rtv i agd. Takim sposobem sprzedaż nie była uprzejma rosnąć zachwycająco szybko i błyskotliwie, za co - niekoniecznie słusznie i stosownie - odpowiedział mój małżon. Utratą stanowiska. Pracy nie żal, ale samochodu i owszem....

Spychologia Akt 2.
Dwa tygodnie temu odbyłam niezwykle miłą konwersację z szefową oddziału dziennego w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego, która zaleciła mi telefon za 2 tygodnie w poniedziałek, kiedy to miała przekazać mi termin przyjęcia Dużej na oddział... Termin miał oscylować pomiędzy "przed feriami" a "na początku ferii". Dzwonię dziś. Raz - pani doktor nieobecna, proszę po 12. Drugi raz - pani doktor bada pacjentkę. Trzeci raz - pani doktor nie skończyła badać. Czwarty raz - pani doktor nie podejdzie, a w ogóle to dlaczego pani tak natrętnie dzwoni? Ano dlatego, że mnie do tego upoważniono... Ano dlatego, że chcę wiedzieć, kiedy mogę dziecko przywieźć... I dlatego, że Duża ma skierowanie na cito... Ale też dlatego, że jest bez leków a nie widzę sensownego powodu, dla którego miałaby dalej tracić cenny czas... Cisza... Wraca ta sama lekarka. Sucha informacja: Doktor (...) przekazuje, że w ciągu 2 tygodni przyjęć nie będzie. Prosimy o telefon za 2 tygodnie. Jestem uprzejma, więc podziekowałam, pożegnałam się i odłożyłam (bez huku) słuchawkę. Komentarz jednowyrazowy do zjawiska: spychologia. Ciekawa jestem tylko, czy gdybym spędziła 150 czy 300 na wizytę u wspomnianej Pani lub jej guru w CBT, Duża musiałaby także czekać tak długo...?

Aha, jeśli ktoś ma jakiś pomysł na pracę dla mnie i dla małża, czekam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz