piątek, 11 listopada 2011

16.01.2007

Dzisiaj nie mam czasu przestawiać nic w blogu, remontować, wykańczać ani dopisywać długaśnych monologów. W zasadzie chciałam tylko powiedzieć, ze idę z Tkaniną na szczepienie, że z tego wszystkiego zaspałam do pracy (-76 zł, trudno się mówi...) i że ogarnia mnie dziwny rodzaj reise fieber typowy raczej dla zamorskich podróży, a nie dla wyjść do przychodni.
Z nowin istotne chyba jeszcze jest to, iż wczoraj po równo 16stu miesiącach opuściłam grono samic zapłodnionych i karmiących na rzecz grona kobiet w pełnym tego słowa znaczeniu. Koszty mojego utrzymania wzrosną zatem o kolejne kilkanaście złotych miesięcznie z przeznaczeniem na środki higieny osobistej.
Dół mija i pojawia się na przemian z nakręceniem. Dzieci są w miarę spokojne, przynajmniej one, małż samorealizuje się zawodowo wykonując prace podrzędne w stolarni. A ja kuruję się domowo (to czasownik od rzeczownika kura domowa) i chyba dobrze mi z tym. Do napisania wieczorem!



Rozbieram się...


... a przynajmniej tak mi o mnie samej powiedziano. W blogu rozbieram się publicznie. Uprawiam emocjonalny ekshibicjonizm, czerpiąc z niego jakąś niezrozumiałą przyjemność. Proszę bardzo. Jeśli komuś wygodniej będzie żyć po postawieniu mi takiej diagnozy, zgadzam się. Niech będzie - od dziś uwielbiam rozbierać się na pokaz. Żeby jeszcze za to płacili... to w kontekście sezonu wyprzedażowego. Wąż w kieszeni milczy, ale głód w duszy niezaspokojony i poczucie kobiecości gwałtownie domaga się natychmiastowego uzdrowienia tej niezrozumiałej sytuacji. Cóż bowiem robi w sezonie wyprzedażowym każda normalna kobieta?? Odpowiedź jest jedna i sama ciśnie się na usta: pędzi do sklepu, ba - gdzie tam sklepu, do wszystkich możliwych sklepów. A po co? Ano właśnie, ażeby się ubrać!!! A oto ja, w sezonie, w którym wszyscy wkładają na siebie co popadnie, zdejmuję kolejne warstwy. Dziwne to, chore to, przyjemne duchowo, acz uwzględniając rzeczywistość ekonomiczną denerwujące potwornie. Bilans bowiem przychodów i rozchodów na najbliższe dwa tygodnie nie przedstawia się zbyt imponująco. Co więcej, owych rozchodów (ażeby odchodami ich nie nazwać, hehe) jest ogromnie dużo... dochodzimy do liczby czterocyfrowej, podczas gdy w sąsiedniej kolumnie nieszczęsne trzy cyferki skromnie zaznaczają swoją obecność. Krótko mówiąc: forsy brak. A czy czegoś nie brak?? Oczywiście - nie brak chorych myśli w chorej głowie.

Ciepło mi się dziś zrobiło pomimo lodówkowej atmosfery za oknem, gdy w skrzynce zobaczyłam takie oto słowa 
"hiii, co za cudny adres, od tego bipolara od razu zrobiło mi się lżej". I znów się zastanawiam, czy to jest poczucie misji, czyli elementy psychotyczne w manii, czy po prostu moje dobre serduszko?? Istotnie chcę doedukować społeczeństwo, ulżyć komuś, o żebym kiedyś dożyła tej pociechy.... i ku pokrzepieniu serc... i takie tam... w Mesjasza czy Winkelrieda narodów nie wierzę (więc nie jest aż tak źle), niemniej ocena mojego poczucia misji nadal pozostaje zagadką nierozwikłaną, sprawą nie do końca wyjaśnioną i równie tajemniczą jak na początku pisania owego pamiętnika w lutym 2004 roku. W tym miejscu chyba wypada podziękować za wszystkie miłe wpisy w blogu (bo niemiłych nie posiadam) i za całe mnóstwo miłych maili, które zasypały wręcz gradem moje obie skrzynki pocztowe. Wypada?? To dziękuję pięknie i składam głębokie ukłony. Uniesiona powołaniem do ulepszania świata niniejszym zobowiązuję się do uprawiania sztuki piśmienniczej nadal w ilościach nie mniejszych niż dotychczas.

Wróćmy jednak do rzeczywistości, czyli do tego, co przyziemne, nie aż tak ezoteryczne, zwiewne czy afektowane... czyli na ten przykład do rodziny. T. nam się rozwinęła. Niby to nic dziwnego - w każdym sklepie z tkaninami mają całe metry rozwiniętych tkanin, ale to jest nasza T. A mianowicie nauczyła się siedzieć (z grubsza), wywalać zabawki z krzesełka i w dniu dzisiejszym również raczkować. Wreszcie poznaję w tym moją krew, bo do tej pory to ją podejrzewałam tylko o geny po mojej matce i teściowej razem wziętych (ograniczone i zawzięte). N. ma zrobione ekg i w związku z tym jest o krok bliżej do leczenia. Mamy też skierowanie do neurologa i pozostaje nam tylko odnaleźć jakąś dziurę w kolejce w tzw gdziekolwiek, czyli poradni, której nikt w stolicy jeszcze nie odkrył i której nie szturmują gwałtownie całe tabuny mamusiek i tatuśków z pociechami. Mam nadzieję takową odszukać i skorzystać z jej usług za darmo... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz