piątek, 11 listopada 2011

27.01.2007

Ucieszona jak dzieciak dzisiaj jestem. Dostałam wszystko, co mi obiecano - torebkę, biżuterię i ciuszek. Dziękuję z całego serca Osobie, obiektem filantropijnego zainteresowania której stałam się zupełnym przypadkiem. Dziękuję za miłe spotkanie, za herbatkę, za przykrótką rozmowę (czas jak zwykle w takich razach płynie stanowczo zbyt szybko).  Mam nadzieję, że wykwitnie nam z tego przyjaźń. Liczę też na współpracę twórczą. Wiesz, że mówię o Tobie??

Zasadniczo jestem w tej chwili obłożona papierami (jutro 2 egzaminy) i mam w perspektywie sprzątanie mieszkania, więc nie planowałam dopisywania czegokolwiek w dniu dzisiejszym.  Jednakże zmotywował mnie niesamowicie wpis nr 34, w związku z czym postanowiłam spłodzić jeszcze choćby maleńki słowotok ku pokrzepieniu serc.

A o czym to ja...? Aha, już wiem. O zajawkach miałam pisać. Stoję sobie w czwartek na przystanku przesiadkowym Zajezdnia Kleszczowa o godz. 6.35 w drodze na zajęcia. Nadjeżdża autobus linii 517 i już z daleka widzę, że do wysiadania z niego sposobi się... tak, ona we własnej osobie. Koza. A co ją tu..? Hmmm. Może kolejka się popsuła?? Może... Już otwieram usta, żeby coś powiedzieć, rozkładam ręce, coby ją uścisnąć, i nagle STOP. Zdałam sobie sprawę, że pojawienie się Kozy w tym miejscu o tej porze jest tak wysoce nieprawdopodobne, że zapewne jest zajawką. Zdecydowałam się poczekać. Przecież jeśli to ona, to z pewnością mnie rozpozna i zagadnie. Niezauważona wsiadłam do autobusu. Hmmm... to jednak był ktoś inny. Znowu miałam zosioloty.

Albo inaczej. Nadal czwartek. Robię tłumaczenie symultaniczne (tak tak - znowu to zrobiłam, a więc jednak świat nie zapomniał o mnie do reszty). Kobieta, dla której przekładałam, przedstawicielka znanego zagranicznego koncernu.... nie mogłam się skoncentrować. Znałam ją skądś. Ta mimika twarzy. Ten uśmiech. Kolor włosów.... Już wiem, to Monika. To musi być Monika. Tylko dlaczego oni twierdzą, że paniusia jest wyłącznie anglojęzyczna...? Nie mogę tego pojąć. Znowu zosiolot.

Jeszcze tego samego dnia. Umęczona po tłumaczeniu (czynnik usprawiedliwiający) idę do jadłodajni o słowiańskiej nazwie McDonalds spożyć cheeseburgera szt 2.  Osobą obsługującą mnie jest... o rany. Paulina? Sama? W wielkim mieście??? W takim wieku do pracy??  Czy ta A. i  Z. rozumy postradali, żeby dzieciaka w takim wieku z chaty wystawiać? Chwilę chwilę.... poznałaby mnie, prawda? Patrzę na identyfikator - napisane "Monika". Szlag. Znowu mi się wydawało... Psychoza.

Mówię. Dużo mówię.  Słowotok. Myślę jeszcze więcej. Szaleństwo czyste. Dzisiaj 3 zmiany nastroju w ciągu dnia. Od jutra startuję z litem. Zobaczymy, czy pomoże. W południe zrobiłam się agresywna (przeskok), poprosiłam M. o przełożenie zajęć, bo chyba bym ją zabiła, a co najmniej zwymyślała. Zresztą , jej mamusi już nawkładałam zaocznie. Już mi baba działa na nerwy, co bezspornie dowodzi stanu maniakalnego. A. bał się mojego dzisiejszego wyjścia  (mogą mnie zaaresztować, jeśli zaatakuję pracownika sklepu albo mogę np. się z kimś puścić równie dobrze), ale chyba się uspokoił, gdy wróciłam. No i jeszcze jeden dowód ewidentnego rozkojarzenia. Przyznam się: zrobiłam błąd ortograficzny, co nie zdarzyło mi się od ...hohoho....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz