piątek, 11 listopada 2011

23.02.2007

Nie jest dobrze ze mną. Wściekam się o byle co. Wszystko mnie wyprowadza z równowagi - baba na pasach, N. pytania, T. płacz, małża kwaśna mina, dziewczyny na forum. Wszystkich podejrzewam o chęć wykorzystania mnie i posądzam o naśmiewanie się ze mnie. Słowem - źle jest.

W tym wszystkim zaczynają mi po głowie chodzić myśli, które zdecydowanie nie powinny tak krążyć. Doszłam do wniosku że wyjście za mąż za TEGO faceta było największym błędem mojego życia i cała reszta tegoż życia właśnie jest jedną wielką bolesną konsekwencją błędu młodości i tragicznego wyboru jakiego dokonałam. A zaczęło się niewinnie. Najpierw małżowa uwaga opisana w poprzednim wpisie,  potem sałatka... Wrócił małżon dziś do domu - czekałam na niego z sałatką z kraba i selera naciowego. Powąchał i podsumował "Niedobra". Wprawdzie chwilę później poprawił się "Nie smakuje mi", ale słowo się rzekło... Odmówił też zjedzenia makaronu i pesto...  jeszcze zanim ugotował się makaron. A to wszystko wściekło mnie na tyle mocno, że umilałam sobie czas oczekiwania na makaron myślami o ognistym romansie z kimś inteligentnym i atrakcyjnym. Kimś, kto zachwyciłby się moimi łóżkowymi wyczynami, kuchnią, mną jako kobietą, intelektem jako takim (a nie w funkcji maszynki do zarabiania)... Złe to myśli, wiem o tym... pilnuję się żeby na jakiś czat erotyczny nie wskoczyć, choć przyznam, że niewiele mi brakuje. Kurczę, mam ochotę zasnąć i nie obudzić się już nigdy. Albo jeszcze lepiej: obudzić się i dowiedzieć, że to wszystko mi się tylko śniło, a życie mam zupełnie nie zabałaganione, taka 'tabula rasa', że wszystko jeszcze przede mną...

Pogadałam z małżem o tym przytyku łóżkowym. Skrucha natychmiastowa. "Przepraszam" razy sto, ochy i achy.... ale to i tak jeszcze we mnie siedzi... i co ja zrobię??

A. (słuchaczka) powiedziała kilka dni temu na okoliczność przerabiania konstrukcji 'the...the...', że wierzy w przeznaczenie w kontekście zapisanych 'gdzieś' lat życia dla każdego człowieka. Zaoponowałam, bo to oznaczałoby, że Bóg (bądź Absolut, czy jak go sobie wierzący nazywa) jest Bogiem okrutnym planując nieszczęścia życia i krótkość tego żywota. Ona uznała, że aż tak głęboko w temat nie wchodziła. Ja, że bez wejścia w ten temat głęboko już dawno straciłabym wiarę, bo ktoś się naprawdę nieźle nacieszył sadystycznie ustalając mój życiorys: więcej patologii na jedną osobę już chyba nie mogło przypaść. Więc cieszę się, że Biblia wspomina o czasie i przypadku, i że nie ma opcji typu "Bóg tak chciał" jak krzyczą nagrobki.

Aha, i o babie na pasach miałam jeszcze... A więc wyjeżdża sobie baba z Elektoralnej na JPII peugeotem niebieściutkim. Wiek: ok 55 lat, futrzana czapka. Wiozła na przednim siedzeniu starszego gościa, takiego, że już zwłoki prawie. Ona miała zielone i ja miałam zielone, na mnie już czekał tramwaj na przystanku. Ona skręcała więc powinna mi ustąpić. A jakże!! Doczekam się... Wparowała na pasy i w ostatniej chwili dostrzegła stojącą spokojnie na awaryjnych śmieciarę, która to prawem śmieciary, tkwiąc tuż za rzeczonymi pasami, zbierała śmieci z kontenera. Baba zahamowała, stanęła całkiem i utkwiła jak święta krowa na samym środku przejścia dla pieszych. I w tym momencie nadeszłam JA. Z wózkiem, Tkaniną w wózku. Za dużo, babo droga, za dużo... I wjechałam jej tym wózkiem z impetem w boczne drzwi bo przecież po pasach mam iść, nie?? Po czym wyminęłam ją i pędem ruszyłam do tramwaju. Baba wrzuciła awaryjne, wyskoczyła z wozu i zaczęła się miotać wokół niego. Rozglądała się w poszukiwaniu mnie ale wobec mojej absencji pojechała sobie dalej... Ciekawa jestem, czy zostały ślady na niebieściutkich drzwiach...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz