niedziela, 13 listopada 2011

4.01.2010

I nie tyle o początku 2010 chciałam, co o tym, że mnie, osobiście kolejny puknął w sufit... i szczerze mówiąc, żadna z wcześniejszych rocznic moich przedwczesnych narodzin (35 t.c.) nie zabolała mnie tak mocno, jak tegoroczna. Po prostu fizycznie poczułam upływ czasu... poczułam się starą d$%^&...ojjjj.

W ramach poprawy humoru w przededniu 28ki jakiś peeling, maseczka... w samym Straszliwym Dniu makijaż (starsze panie powinny... nie tylko do pracy...) - na nic. Musiałam zmierzyć się z własnym przerażeniem i bolesną świadomością: będę kiedyś naprawdę stara. Teraz to tylko preludium. Zajawka... Przygrywka... Wstęp.

No i kolejny rok życia się zaczął... poprzedni obfitował w wydarzenia najprzeróżniejsze - taki mały kalejdoskop, diabelski młyn, momentami ledwie trzymałam pion, ledwie nadążałam... uchhhh. Fajnie było :) lubię szybkie tempo, lubię zwroty akcji (zwłaszcza te pozytywne), lubię próbować nowości (mając bezpieczne zaplecze pt. nic mi się nie stanie). Lubię ubiegły rok. Po co komu nowy? No dobra... skoro już przyszedł, niezaproszony, bez pytania o pozwolenie, niechby był przynajmniej tak samo udany...a najchętniej jeszcze bardziej.

Z innych nowości: nadal puszczam pawia na myśl o oświadczynach via GG, których doświadczyłam jakoś niedawno... może ze 4 dni temu. Bleeeeh. Jestem ideałem, słuchajcie... jedyną kobietą, którą ktoś-tam bierze pod uwagę do wspólnego życia. A ja nienawidzę być zawłaszczana bez pytania. Naprawdę. To jedna z nielicznych sytuacji, które zapalają mi w głowie osławione czerwone światełko. Chciałam powiedzieć, że podczas tej....yyyy... konwersacji, tak - można ten monolog-słowotok kolegi tak nazwać, czerwona lampka świeciła nieprzerwanie i dzwonek ryczącego alarmu w głowie masakrował mi wszystkie posiadane kosteczki słuchowe. Nie chcę być ideałem, nie chcę być brana pod uwagę do wspólnego życia. Nie wybiorę się do Nowej Zelandii ani nigdzie indziej jako czyjakolwiek własność, dodatek do Wielkiego Ktosia. Bleeeeh. Rzyg. Paw. Status quo mnie satysfakcjonuje, cokolwiek by się komukolwiek wydawało. Dodatkowo nienawidzę facetów, którym się wydaje, że są Bóg wie kim... takich z rozdętym ego. To ego można usprawiedliwić w jednym przypadku: w przypadku naprawdę inteligentnego faceta, ze sporymi dokonaniami w swojej branży, karierą naukową etc. Ok, oni są z automatu wbijani w pychę, więc rozdęte ego jestem tu w stanie zrozumieć. Ale ono naprawdę musi, MUSI mieć jakąś podkładkę... bez niej jest tylko bufonadą. Wielkim Niczym. Nie lubię zaś wyjątkowo ludzi, którzy NIC sobą nie reprezentują. Powyższe oczywiście pomijając moralność, zasady, skrupuły etc., bo te są tak oczywiste, że nie wspominam nawet...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz