poniedziałek, 7 listopada 2011

Choroba

Cóż to takiego??? Zainteresowanych teorią choroby odsyłam do literatury fachowej. Nie jest moim celem opisywanie obrazu klinicznego schorzenia. Po prostu pewnego dnia trafił mnie szlag na myśl, że nikt jeszcze nie napisał szczerze i uczciwie, co naprawdę przeżywa osoba dotknięta tą czy inną chorobą psychiczną. To nie są tylko ludzie, których zwykło się w naszym społeczeństwie pejoratywnie nazywać "wariatami". Są tacy, jak wszyscy. Prawie. Z tą różnicą, że na codzień muszą toczyć obrzydliwie ciężką, straszliwą  wręcz walkę o normalność, o życie, o zachowanie twarzy i resztek zdrowego rozsądku (wbrew pozorom można użyć tego słowa). To ludzie inteligentni (nawet ponadprzeciętnie), utalentowani przywódczo i społecznie, wrażliwi, kochający, wierni. I pomimo tego wszystkiego, a może właśnie dlatego, nie są w stanie w pewnym momencie utrzymać ciężaru swoich obowiązków i spotyka ich nieszczęście. Nikną w oczach, słabną, chorują. A sumienie, czy cokolwiek innego - może poczucie obowiązku - zabija i katuje, torturuje i oskarża, obwinia i przytłacza, nie pozwala stanąć na nogi ani bez reszty oddać się walce z chorobą, zatroszczyć się o siebie bez oglądania na cała resztę. I to jest właśnie istota owej walki. W momencie, gdy chcę się poddać, pamiętam, nie muszę sobie nawet przypominać, o mojej rodzinie - mężu i córeczce, o mojej pracy - uczniach, których muszę doprowadzić do końca danego etapu edukacyjnego, festiwalu, chórze... o zobowiązaniach religijnych - szacunku dla życia, zebraniach, nadziei na raj i ... nie biorę zwolnienia. Nie mogę. Nie mam czasu. Przecież jest tyle spraw do załatwienia. Nie mogę skupiać się na sobie kiedy dookoła tyle nie załatwionych rzeczy. Kto dopilnuje domu??? Niby i tak nie ja tylko mąż, bo ja potrafię tylko leżeć i gapić się w sufit, ale "pańskie oko konia tuczy". Przynajmniej pójdę z nimi do przedszkolka i porozmawiam z wychowawczyniami albo obejrzę jakąś pracę plastyczną Nataluni. A kto nauczy dzieciaki??? Niby nie ma ludzi niezastąpionych, ale kiedy wrócę (jeśli kiedykolwiek) to z pewnością zastanę równo spartoloną robotę. I po co to komu??? Zmarnuje się 75 osób (piszę tylko o gimnazjalistach, bo mam do nich wyjątkowo emocjonalny stosunek), a tak tylko ja trochę pocierpię. Mniejsze zło wygrywa. A poza tym, co powiedzą w pracy, jeśli zaniosę zwolnienie od psychiatry??? To nie do pomyślenia, żeby nauczyciel zwariował. Sorry, ale choroba psychiczna nadal jest tabu w naszym społeczeństwie i jest traktowana na równi z absolutną niepoczytalnością. A kto powierzy swoje dzieci niepoczytalnej nauczycielce??? Będą się bali, że zrobię im jakąś krzywdę, wykorzystam, czy Bóg wie co jeszcze... Tak więc z podsumowania plusów i minusów istniejącej sytuacji wypływa wniosek następujący: nie mam prawa do tej choroby i muszę funkcjonować jak gdyby nigdy nic. No, z tym wyjątkiem, że będę brać leki. Bo to da się sprytnie ukryć. A poza tym, bez leków nie dałoby się ukryć choroby, a o tej należy mówić tylko najbardziej zaufanym o krótkich językach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz