piątek, 11 listopada 2011

10.03.2007 Pełna mania

Dzwoniłam do G. Lekko się człowieczyna zmartwił nieciekawymi newsami z frontu - no cóż, każdy by się zmartwił... Zalecenia: siedzieć w domu na d**** i nie wychodzić bez obstawy. Do poniedziałku ratować się Zolafrenem na uśpienie wszystkiego, co we mnie rozbuchane i mnie samej również przy okazji, a w chwilach niespania wykorzystywać małża na ile to możliwe, aby - jak to określił - skanalizować ten nadmiar energii. Skanalizować lub spacyfikować, hehe. A. jako pacyfikator. Brzmi nieźle.
A mnie nadal brzuszne motylki w głowie... Ciekawe dlaczego? Czy prawdziwa jest teoria, że dążę do nich dlatego, że wszystko inne czuję głową, a to akurat nie?? Idąc tym tropem i łącząc owo rozumowanie z wiedzą o maniakalnych objawach jestem na fantastycznej drodze, aby uzależnić się od seksu. Oto co wymyśliłam po ostatnim spotkaniu z G. 
Gdy tak sobie pomyślę o swoich niezrealizowanych (jeszcze?) pragnieniach, zaczynam nienawidzieć siebie i swojego ciała. Chcę ukarać siebie. Jak? Najlepiej głodem. Nie będzie jedzenia. Będzie pusty brzuch za to. Potem mi przechodzi i znowu jem. Do czasu, aż sobie uświadomię, co mi się w głowie kolebie. A no właśnie. Jak rozpoznać, co mam w głowie a co w sercu?? Sto punktów przyznam za uniwersalną receptę na różnicowanie objawów.
I jeszcze wracając do początkowych słów tego wpisu: mam skanalizować nadmiar libido za pomocą własnego męża. Tylko, że mnie tak jakoś średnio do niego ciągnie. No, ok, lepszy taki niż żaden, ale motylków w brzuchu przez niego nie czuję. A ja właśnie owe motylki chcę jeszcze raz poczuć... taką iskrę, takie coś, co sprawi, że poczuję się kobietą.

P.S. A przy założeniu, że A. tę moją energię kanalizuje, to kim on jest?? Kanalizatorem?? A może kanalią???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz