niedziela, 13 listopada 2011

12.04.2008

12 kwietnia 2008
Na stare lata mi odbiło...
I to chyba akurat nie jest wyjątkowo ekscytującą nowiną, gdyż cały ten blog jednoznacznie potwierdza, iż jego właścicielka przy zdrowych zmysłach bywa wyłącznie epizodycznie. Nie o tym miało jednak być: miało być o tym, że po 4 latach przerwy wracam od września do szkolnictwa publicznego.
(publiczność klaszcze głośno, słychać okrzyk "Uuuuu" w intonacji rosnącej)
Znaleźli się ludzie, którzy powierzają mi całe 30 godzin tygodniowo w gimnazjum przy Zespole Szkół. Znaczy, imiennie: całe gimnazjum. No i fajnie - najbardziej plastyczny wiek, ja już "po przejściach" chyba znająca możliwości towarzycha w tym i innym wieku i znaaaaacznie bardziej wyrozumiała niż parę lat temu, zakładam murowany sukces. A do podstawówki w tym samym budynku idzie moja pierworodna. Pierworodna przejęta rolą aktualnie zakuwa ostro do "egzaminu" tj badania dojrzałości szkolnej. Kolorowanki trzepie (tak, ona!!!), jakiś rysunek rodziny trzymającej się za ręce (z pytaniami co chwila, jak będzie lepiej, czy dziewczynki w spódniczkach czy spodniach, czy kolory rzeczywiste czy zupełnie odjechane, od czapy...).
Pierworodna zresztą też jest po przejściach. Miała bliskie kontakty trzeciego stopnia z tisercinem, albowiem zachciało się jej opuścić ponury padół łez, gdzie można liczyć na wszystko, poza wyrozumiałością społeczeństwa, i zaczęła łykać. Stanęła na dwóch, a właściwie tak zastał ją małż. Reszta spłynęła z hukiem w klozecie. Efekt? Wyciszyło ją maksymalnie i tyle. No, mało istotnym detalem związanym z całą historią jest fakt, iż Duża zaliczyła nocleg na oddziale z zakratowanymi oknami, w iście doborowym towarzystwie i niezmiennie szampańskim humorze. Następnego dnia jednakowoż została sprowadzona z VI piętra na parter, na oddział dzienny i... od tamtej pory fakt próby samobójczej zaginął tak w dokumentach, jak i w rozmowach. Nie było sprawy. Hipopotam w pokoju stołowym - nie widać, więc go nie ma. Dziecię (a był to piątek, 29.02) odebraliśmy po południu z życzeniami miłego weekendu - z niewyjaśnionej bliżej przyczyny wydały mi się one równie niestosowne, co złośliwe. Natalia tak maniakalna, jak w momencie transportu na oddział - demolka przedziału w pociągu, krzyk, tupanie, płacz, histeria - i od nowa... Można się zanudzić, gdyby nie wysoki poziom emocjonalny zdarzeń.
Od tamtej pory Duża grzecznie (pozwolę sobie na zastosowanie tego kontrowersyjnego nieco słowa) chodzi do szkoły, odbębnia prace domowe, większość dnia spędza na dworze, coś jakby się prostowała. Nastrój jej fika co 3 - 4 dni, ale w obliczu posiadania wyłącznie F91.3 w rozpoznaniu nie udajemy się nigdzie. Straciliśmy wiarę w medycynę i póki co radzimy sobie sami... Tak jak i radziliśmy. Szkoda, że Duża sama niekoniecznie radzi sobie ze sobą, ale który lekarz przepełniony dumą z powodu własnych osiągnięć, dorobku naukowego i wiedzy znajdzie w sobie tyle pokory, by pochylić się nad zupełnie nieszablonowym dzieckiem, o którym w książkach nie pisali...? Obawiam się, że taki  nie istnieje. Jak mówi psycholog, która prowadzi moją terapię, istnieje tendencja do przyklejania iście książkowych łatek do każdego przypadku, tj. jeśli problem jest z dzieckiem, szuka się (niekiedy na siłę) jego źródła w sytuacji rodzinnej, odgórnie zakładając, że rodzina jest patologiczna, rodzice niewydolni wychowawczo, niezainteresowani losem progenitury itp. - i sytuacja, w której rodzice z dnia na dzień toczą walkę o normalność, dla dobra dzieci głównie (bo przecież nie jest problemem zamienić się w zwłoki, żyjąc samotnie bądź tylko we dwoje), nie jest uwzględniana jako realizacja obowiązków rodzicielskich, ani nawet liczona in plus owym rodzicom - bo nie piszą o tym w podręcznikach. I tak to, kończąc medycynę, można zakończyć rozwój na lekturze kilku książek... A będąc tłumaczem, kurna, nie można. I będąc nauczycielem (takim, co może sobie uczciwie w twarz w lustrze spojrzeć), też nie można... Błędne koło. Kicz. Tandeta. Dyletanci.

Po przeszło roku, znak życia dała O. Miło :) Mniej za to miło, i to mnie martwi, że O. ma górkę, taką znaczną, i niewiele z nią robi. Żeby choć ciut na ziemię... przecież to nie problem. Przy jej IQ znaczny spadek kreatywności jej nie grozi. Grozi natomiast starcie piętna choroby z twarzy. Widziałam jej zdjęcia sprzed kilku lat - śliczna dziewczyna. A teraz ma na twarzy każdą fazę - i ten charakterystyczny grymas nieleczonej choroby, który dobrze znam z twarzy własnej matki. I gdyby do tego dodać moją dość uzasadnioną obawę, że O. wpadnie w uzależnienie, co najmniej jedno - alkoholowe, powstaje w miarę kompletny obraz sytuacji: szalenie fajna, mądra dziewczyna, która na moich oczach pieprzy sobie życie. A ja mogę tylko patrzeć, bo do maniakalnych ludeczków nic nie dociera...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz