piątek, 11 listopada 2011

16.11.2007

16 listopada 2007
Tzn. zwolniłam się z pracy i całkiem mnie to uszczęśliwiło. Pomyśli zapewne przeciętny śmiertelnik - czytelnik, że oszalałam - w dobie okrutnego bezrobocia posiadając względnie miłą posadkę mówię jej "papa" bez wyrzutów sumienia. Może i oszalałam, ale miałam po temu swój powód, a nawet kilka. Już spieszę wyjaśniać.
Otóż, taram taram, małż pracuje!!! Po raz pierwszy od ... ho ho ho, pracuje full time. Ma służbową Fabię i parę innych gadżetów, wyjazdy na szkolenia (właśnie w nocy dziś wrócił z Pragi) i zarabia. Dość dobrze zarabia. Oby tak dalej. Kuruję się zatem domowo :) i dobrze mi z tym. Robię obiady, sprzątam, palę w piecu, odrabiam lekcje (tzn. Duża odrabia, ale ja stoję jak kat nad duszyczką), jeżdżę do T. na ryneczek, sprzedaję kosmetyki - no i trwonię mężowskie zarobki, a to - uwierzcie mi - obłędnie rozkoszne uczucie! Zwłaszcza, gdy ma się manię i szaloną potrzebę kupowania wszystkiego. I to na zapas. Natychmiast, bo się skończy promocja, bo kolejki będą, bo w domu zabraknie, bo coś się stanie jak nie kupię... Koleżanka M (jak mania) zawitała znowu. Nie, żeby bez dołów się po trasie obeszło. Ależ skąd. Dwa dni temu zaliczyłam megadół całodzienny. Miałam zamiar się truć, ale poczucie obowiązku (byłam sama z dziećmi - małżon na wyjeździe) postawiło mnie na nogi. I dobrze. W tej chwili może nie tyle cieszę się, że żyję, ale na pewno jest to jakiś plus. Przynajmniej taki, że moje rozbestwione i rozpuszczone jak dziadowski bicz oraz walnięte zdrowo w śliczne główki potomstwo JAKOŚ wychowam. Piszę JAKOŚ ponieważ po dzisiejszym dniu straciłam wiarę w normalność tegoż procesu wychowawczego. O, nie! U nas chyba nic nie może być normalne.
Z rzeczy przyziemnych i przyjemnych: 29 listopada jadę z małżonem do Czech :) Mają szkolenie i imprę integracyjną - załapię się na integrację. Konie, basen, narty (bo to przy samej austriackiej granicy....) - po prostu cudo :). Obiecałam dzieciakom maskotki krecika, a sobie mnóóóóóóstwooooo piwa. Na zdrowie oczywiście!
Tkanina zaczyna gadać. Mówi mama, tata, pupa, ćććć (picie), ama (jeść), miau, hau, mu, ko ko ko, no no no (synonim nie wolno), akuku, kici, dzidzi, nie, brum, opa (podnosić, wysoko, albo podskakiwać), bu (Bóg), papa, nie ma, dupy (tzn buty - nie umiem oduczyć), Talka i jakieś tam inne supełki na języku co jej jednorazowo wyjdą. Składa to czasem w śmieszne frazo-zdanio-wypowiedzi i kupa śmiechu jest. Ale jest upierdliwie problematyczna. Każde nie to ryk potworny z rzucaniem się na glebę. A jadaczkę ma z takim rezonansem, że niejedna gitara by się nie powstydziła.... Czerwienieje, sinieje momentalnie, bije na oślep, wygina się - szał normalny. Nie widziałam (poza Supernianią) dziecka, które by się tak zachowywało i w najśmielszych obawach i koszmarach sennych nie podejrzewałam własnej potomkini o takie wyczyny! Cóż, człowiek się uczy przez całe życie i mimo wszystko...
N.... 3 tiki nowe doszły do palety objawów (zaciska powieki, bierze głębokie oddechy w bezsensownych momentach, chrząka), zachowania opozycyjno-buntownicze znacznie nasilone (normalnie mi jeździ po psychice celowo, sadystka mała), pyszczy jak ryba, trajkocze jak kataryna - większość bez sensu ostatnio, spowolniona jest zdecydowanie i totalnie bezwolno-niekumata, zaczęła znowu gadać o śmierci, że gdyby tym prochem już była, to by się nie męczyła, bo się na tym świecie męczy i boi wszystkiego, a ludzie nie męczyliby się z nią. Spytana, czego się boi, powiedziała że reakcji ludzi na to że zginą w Armagedonie. A poza tym ludzie pewnie też się boją i cały świat się boi, i to niedobrze. I dlatego świat jest zły, że się wszyscy na nim czegoś boją. A w ogóle to w szkole jej nikt nie lubi, bo tak i kropka. A nawet jak ją lubi to pewnie jutro już nie będzie.
A dzisiaj (ups, wczoraj) chciała wrzucić pluszowego kota siostry pod nadjeżdżający pociąg. Ojjj, ugięły się nogi pode mną... I ten totalny brak samokrytycyzmu jakiegokolwiek: "Jestem najlepsza w malowaniu" (ona - z grafomotoryką na poziomie 4-latka), "Jestem tak samo duża i mądra jak ty i nie będziesz mi rozkazywać, co mam robić!" (to do mnie).
Dziś (za 11 godzin) ma EEG, w środę wizyta u psychiatry z racji zmian nastroju. Ciekawe, co tym razem pani doktor wymyśli. Mam nadzieję, że będąc pod świeżym wpływem A. (on wchodzi przed nami) coś w niej drgnie, gdy zobaczy obraz N. za 10 lat (oni są do siebie osobowościowo potwornie wręcz podobni i chyba w rodzinie w tym pokoleniu najbardziej się kochają).
I coraz częściej myślę o badaniach na dojrzałość szkolną... To dopiero będzie masakra... Ile poradni zaliczymy? Zaczynam zbierać zakłady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz