niedziela, 13 listopada 2011

06.02.2010

Śmietnik w głowie


od kilku tygodni przydarza mi się to samo...

łapię doła... właściwie nie depresję w kat. klinicznych rozpatrywaną (konsultowałam), ale doła... subiektywnego i głębokiego... wrażenie uwierania, poprzedzone podenerwowaniem i potrzebą gryzienia wszystkich wokół - gryzę, upuszczam sobie jadu na forach i na ogół na 3ci dzień zdaję sobie sprawę, że coś jest nie-halo... potem jest drętwota, wszystkojednyzm i tumiwisizm - nie mogę wstać, muszę spać, nie budźcie mnie, odpieprzcie się gremialnie i jednostkowo, nie mogę pracować, nie mogę jeść, nie mogę chodzić, oglądać, leżeć ani myśleć... lecę pięknie w dół po równi pochyłej. W pewnym momencie zaczynam czuć, że nie może być już gorzej. Że oto osiągnęłam stan najgorszy z najgorszych możliwych... i wtedy otwiera się w głowie śmietnik - i zaczynam rozumieć coś nowego...

i tak zrozumiałam, po co mi uprawiany zawód: w momencie, gdy się oparzyłam (1985) z wiadra wyciągała mnie m.in. pielęgniarka - bezlitośnie, za rękę, jak miśka z urwanym uchem.... i te słowa: a teraz idź, bo ci w dupę dam! Idź - haha, 50% pow ciała oparzone, w tym obie nogi i klatka piersiowa... fajnie mówić. Co jednak myśli dziecko? Dziecko myśli: skoro mądra pani w białym fartuchu na mnie krzyczy, to znaczy, że jestem nie OK. Trzeba pokazać mądrej pani w białym fartuchu, że jestem OK.... No i pokazuję - od lat....

przytulałam się do A. leżąc po jego lewej stronie, na ręce... i nagle poczułam, że jestem w 1986 r, na Zielonej, leżę przy Nim... w końcu przyjechał, nie mogłam się doczekać...i poczułam to, co czułam wtedy, gdy obudziłam się rano i nie było Go przy mnie.... poszedł sobie, wyjechał bez słowa... zostawił mnie. Nie, nie zostawił... przecież mnie kocha.... NIE KOCHAŁ. Poczułam, że to ostatni moment, żeby się do Niego przytulić, pobyć zanim zniknie na zawsze.... przytulałam zachłannie i płakałam. Nad krzywdą zostawionego, opuszczonego dziecka. Żegnałam się z Nim w myślach... i przypomniałam sobie moment, gdy B. powiedział "ja cię nie zostawię"....

kochaliśmy się z A. dotykał moich rąk, szyi.... zesztywniałam, zaczęłam się bronić, wołać "nie dotykaj mnie!"... byłam sobą - sobą sprzed 22 lat.... miałam 6 lat. Ona mnie dotykała....... to było przyjemne i straszne. Czułam, czuję się winna za tę przyjemność..... ale nie chciałam tego. Kilka razy............ a piętno na całe życie, problemy seksualne na całe życie.... niemożność wyluzowania, utraty kontroli na całe życie....... zrozumiałam skąd się wzięły, płakałam nad krzywdą molestowanego dziecka, płaczę teraz - pisząc. To były trudne momenty, to są trudne momenty - trudne, ale ważne. Chcę się z nimi zmierzać, a jednocześnie opieram się temu. Wypieram, spycham, wyganiam, przeintelektualizowuję rzeczy, ba - całe życie opieram na intelekcie, żeby NIE CZUĆ. Boję się czuć, bo to booooliiii. Chcę czuć, bo jestem człowiekiem. Muszę czuć, żeby nie umrzeć - bo to mnie strawi, zagryzie....

J. nie pisze.... pisze - jest wiosna na świecie, nie pisze - świat się wali. Męczy mnie to.... Chcę konfrontacji, chcę żeby powiedział: chcę tej znajomości/ nie chce jej... tak/ nie - cokolwiek. Unika. On też unikał.................. a ja ciągle trafiam na unikających. Z. unikał... i przyciągał mnie mocno. J. unika - i przyciąga.... A. mówi, że mam tendencję do zmuszania faceta, żeby mnie zostawił i powiedział to wprost. Nie chcę, żeby mnie ktoś zostawiał - wolę zapewnienia "nigdy cię nie zostawię". I pomyślałam, że to dlatego, że On nigdy nie powiedział, nie określił się - że mnie chce lub nie, zostaje ze mną lub rzuca - poszedł sobie bez słowa i to był ostatni raz, gdy Go widziałam.... Dlatego każde zachowanie innego faceta będzie interpretowane w kategoriach "love me or leave me", choć niekoniecznie brną oni w tych relacjach aż tak głęboko... dlatego dążę do konfrontacji i mam obsesję na punkcie komunikacji i mówienia wszystkiego wprost. I choćby - parafrazując "Lokomotywę" - przyszło tysiąc facetów i każdy po tysiąckroć się zadeklarował, że mnie nie opuści, to nie będzie to samo.... Oni są zaledwie substytutami. Tego Najważniejszego, Jedynego.... który zaniedbał, zostawił, opuścił, zlekceważył - a ktoś to śmiał nazwać miłością. I dlatego nie wiem, czym jest miłość.

Póki co, nie widzę praktycznego zastosowania tej wiedzy. Mam po tym jednak, jak po każdej tego typu akcji, wrażenie masywnego wyrzygu.

P.S. J. napisał :) wiosna :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz