piątek, 11 listopada 2011

09.04.2007

Noc zapadła dość dawno już, a ja jak zwykle nie mogę spać. Dzisiejszy dzień to cała czarna seria samospełniających się negatywnych przepowiedni i naprawdę dawno aż tak wiele zdarzeń nie skumulowało się wokół mnie w ciągu zaledwie kilkunastu godzin.

Najpierw wstałam w samo południe (małżon nakarmił mnie ćwiartką zolafrenu na dobranoc)... dosłownie lewą nogą chyba. Nie wierzę w to za żadne skarby, niemniej od rana wszystko było nie tak. Nieposłuszne dzieci robiły to z całą pewnością celowo i świadomie i należałoby je za to posiekać, małżon (starający się właśnie od dziś w przypływie ambicji podjąć z godnością rolę głowy rodziny) też mnie wkurzał całym tym dostojeństwem i stawałam mu konsekwentnie okoniem. Wysnuł biedak teorię że mnie żaden chłop nie dogodzi bo ja się żadnemu porządzić nie dam. A to nie tak. Bardziej stawiałabym na podświadomą zemstę z mojej strony za wszystkie moje wysiłki które były pacyfikowane i wpuszczane w kanał przez ileś tam lat.

Potem poszliśmy na zebranie - motyw przewodni to wychowanie dzieci. I byłoby wszystko cacy, bo przygotowani byliśmy, T. spała, N. słuchała i zgłaszała się, małż był porządkowym, ja nawet zadowolona z siebie (bo ładnie ubrana :)), gdyby nie maleńki szkopuł. Motyw karcenia. Zgłasza się do odpowiedzi matka 3 synów w wieku moich dzieciaków, których to synów nie ma generalnie na zebraniach, a jeśli średnio raz w miesiącu któreś dziecko zobaczę, to z reguły robią co chcą, bawią się, są tam stricte towarzysko i w ogóle zero szacunku dla świętości miejsca i powagi chwili. Nic a nic. No i owa matka wyjeżdża z komentarzem, że w życiu nie wolno dziecka uderzyć, a jeśli się źle zachowuje na zebraniu to nie upominamy go od ręki (bo sobie złe skojarzenia wyrobi w związku z salą i zebraniami) tylko dopiero w domu czule i z miłością przemawiamy. Akurat!! G..uzik prawda. Tak to można do 8,9,10-latka, ale małemu jak się od razu nie udzieli obsuwu to potem nie ma szans żeby cokolwiek kojarzyło, pamiętało a już na pewno się nie zastosuje. Ale kontynuując wątek komentarza, bo to nie wszystko. I owa mamusia nadaje dalej, że ona widzi jak to pewni bracia jak dzieci są niegrzeczne to je wyprowadzają i dają klapa, ale tak to w ogóle nie wolno. I tu z hukiem otworzył mi się w kieszeni scyzoryk, mówiła bowiem o nas i N. Prowadzący, pełen sympatii do naszej rodziny i podziwu wobec efektów zabiegów wychowawczych względem starszej córki, naprostował tę pokrzywioną opinię mówiąc, że to rodzice ustalają kiedy i jak karcić swoje dziecko, bo znają je i jego potrzeby najlepiej, ale tejże mamusi to nie wystarczyło. Wyjścia miałam zatem dwa: podejść i trzasnąć w paszczę (wariatka jestem, ujdzie płazem), albo porozmawiać po zebraniu. Wybrałam wariant 3: pogadałam z A. Kazał dać se siana, bo "choćbyś głupiego utłukł w moździerzu, jego głupota od niego nie odejdzie". Wkurzyłam się jeszcze bardziej, bo dlaczego niby zawsze ja mam być tą ofiarą losu, która przemilczy, pocierpi w ciszy, ustąpi, pierwsza wyciągnie rękę, zrozumie cały świat sama nie będąc rozumiana..? Ale A. zawsze tak ma, że daje się pojechać i potem najwyżej sam jeździ po mnie. Na szczęście chwilę później przyszła R. Ona też wyczaiła w czym rzecz i też radziła wrzucić na luz, bo wielu dałoby skarby, żeby być taką "ofiarą losu" jak ja. OK - niech będzie. Nie powiedziałam jej nic.

Dzisiaj oglądaliśmy film "Nigdy w Życiu". Romantyczny jak choroba. Szkoda że w moim życiu niewiele jest (a raczej było) romantycznych momentów. Może to dlatego, że ja sama nie jestem jakoś specjalnie romantyczna? A swoją drogą, dla kogo mam być? Dla kogoś kto obśmieje największe romantyzmy świata, kto nie ma pamięci do takich detali, które właśnie najlepiej kreują atmosferę, kto nie kupuje kwiatów, kto się drze bez potrzeby, kto nie szoruje pięt mimo, że go o to proszę...??? itepe.... Nie wiem sama, ile z tej całej listy zarzutów (to co podałam to jedynie wierzchołek góry lodowej) to poważne kwestie, a ile moje wydumania. Nie wiem czy istnieje mężczyzna z krwi i kości który potrafiłby sprostać moim oczekiwaniom i chciałby to zrobić, który umiałby mnie przełamać, otworzyć, znaleźć we mnie nie cyborga lecz kobietę... Słowem - ideał. No może nie do końca ideał bo aż tyle nie wymagam... Sama nie wiem. Czasem myślę, że gdy już wyjadę, to może spojrzę na to wszystko z innej perspektywy, nabiorę dystansu. Z drugiej zaś strony boję się, ze ten dystans może być niebezpieczny, ryzykowny, dla nas obojga. Chcę zmiany i boję się zmiany. Boję się, że nawalę. Że zdradzę, że to będzie przeze mnie. Że on zdradzi, że szkoda dzieci, że będą boje o prawa rodzicielskie, o alimenty.... że wybaczę po raz kolejny, przyjmę z powrotem i znowu za parę lat sytuacja się powtórzy. Nie wiem co lepsze. Motylków nie mam. Seks mam rzadko. A tylko wtedy czuję siebie w sobie. Kolejne uzależnienie? Być może... Mam tendencje do uzależnień. A jeśli to w każdym związku tak jest: najpierw motylki są i jest bzykanko, a potem śmierć powolna...? W  tej sytuacji ponowne szukanie faceta to taniec ćmy wokół żarówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz