poniedziałek, 7 listopada 2011

4/02/2004

Dziś wieczorem mieliśmy gości. Miałam nadzieję pogadać trochę na moje ulubione tematy (czyt: poopowiadać o sobie i chorobie), więc nawet zrobiłam szybciutko kolację. W trakcie wieczora A. skutecznie blokował mnie z mówieniem, bo stwierdził, że po pierwsze jak się odzywam, to krzyczę, a po drugie gadam bzdury (oczywiście nie powiedział tego przy ludziach), więc jestem społecznie niezaspokojona. Pod koniec wizyty siedziałam jak durny na tureckim kazaniu, nie mając udziału w rozmowie ani przyjemności z gadania o bzdetach. A co ja poradzę, że mi się w głowie kołacze myśl jedna: jak się opłotkami dostać do kliniki w Warszawie albo do innego dobrego szpitala. Przykro mi, ale stwierdzam z całym przekonaniem, że towarzystwo ludzi normalnych, to nie jest towarzystwo dla mnie. Nie nadajemy na tych samych falach. Oni, to śmieszne, znają mnie przecież już od jakiegoś czasu, a nie mają bladego pojęcia, co przeżywam. Zdziwieni wielce, że nie ma mnie na zebraniu, albo że będąc na zwolnieniu jeżdżę z A. do pracy (dobrze, że się tak da). A co, może mam oszaleć ze strachu i chorych myśli siedząc w zamknięciu przez tych parę godzin i czekać na zmiłowanie z choroba wie której strony?

Dowiadywaliśmy się dzisiaj przy okazji wizyty u psychiatry, jak się załatwia przymusowe leczenie i ubezwłasnowolnienie człowieka. Doszliśmy wspólnie z nim do wniosku, że co najmniej leczenie by się matce przydało i że to bez większego trudu wyegzekwujemy w sądzie.Tyle, że ja najpierw muszę wrócić do sił. Życzył mi zdrowia. Fajnie, ktoś traktuje takie zaburzenie jak powiedzmy, grypę czy biegunkę. Po prostu choroba. Ciekawe, czy mocno się zdziwi widząc nas jutro z powrotem i co nowego wymyśli? Przecież nie mam czasu do straceni i naprawdę nie mogę czekać, ale czy ktoś obcy przez słuchawkę w dalekiej stolicy, jest w stanie to zrozumieć?? Obawiam się, niestety, że nie. Zresztą, zawsze wychodziło mi lepiej załatwianie spraw w osobistym kontakcie niż przez telefon. Prawdę mówiąc, nienawidzę rozmawiać przez telefon.

A. stwierdził, że się zadręczam tym pisaniem. Chyba zapomniał czasy, kiedy pisał swoje depresyjne wiersze. To wcale nie jest zadręczanie. To ucieczka, uczuciowa bulimia, a pamiętnik to prowokowane wymioty. Co z tego, że lekko na siłę, skoro daje to psychiczną ulgę, a potem nawet wchodzi w nawyk. Dobrze mi z tym. Zresztą mam nawet poczucie spełniania misji na rzecz pracowników naukowych nie wiem czego i studentów czegokolwiek. Może się przyda nawet jakiemuś normalnemu człowiekowi, ale mającemu w rodzinie kogoś takiego, jak ja. Ostatnio najchętniej nie ruszałabym się w ogóle nigdzie i pisała przez cały czas tak, jak przez cały czas myślę. Tylko, że te myśli zmieniają się jak w kalejdoskopie i nie zawsze są dokończone, a już na pewno zawsze sa nieuporządkowane. Z podziwem patrzę na liczbę kartek które zapisałam. Nie spodziewałam się, że potrafię być tak płodna twórczo. O, właśnie osiągamy typowy dla manii stan samozadowolenia (ciut nie samouwielbienia) i jeden z wtórnych objawów depresji endogennej chyba (nie wiem już, merdają mi się te fachowe terminy). Bełkoczę przez cały dzień, też podobno normalne. Wczoraj nie potrafiłam się posłużyć komputerem. Kosmiczne wrażenie, patrzę na znane przyciski a w głowie ogórek. Do czego to służy?? Jak się zalogować?? Jak otworzyć eksplorator?? Czarna magia. Śmieszne. Wg planu powinnam jutro stać się agresywna, a pojutrze pogrążyć się w czarnej rozpaczy na długie tygodnie, choć to i tak krótko biorąc pod uwagę fakt, że jestem przypadkiem tzw rapid cyclingu. Myślami jestem już poza domem. Pogodziłam się z faktem, że prawdopodobnie nie pojadę na zgromadzenie - trudno, zdrowie to podstawa (tak się chyba Vichy reklamuje - jaka się błyskotliwa zrobiłam). Znaczy, że mam niezły humor. W normalnych (haha- normalnych) warunkach nie miałabym tak błyskotliwych skojarzeń. Ale sporo daje mi wiedza o chorobie.  Nie czuję się totalnie bezradna. Wiem, że są na świecie ludzie znający na to sposoby, choć ja sama do nich nie należę. Umiem natomiast nazwać i zaobserwować niektóre objawy, chociaż część dziwnych zachowań i myśli nadal ma nieznaną dla mnie etiologię. To już sporo. Może jestem na dobrej drodze do wyleczenia?? Z wrażenia zrobiłam sobie makijaż. Może w szpitalu uda mi się rozkręcić biznes kosmetyczny?? Sprzedaż Avonu i wykonywanie makijażu, na tym można nieźle zarobić. To może być pomysł.

Czekam jak na wyrok na tę rozmowę telefoniczną, która ma mi przynieśc zdrowie lub kilka kolejnych dni głupiej nadziei, albo po prostu rozczarowanie. Dlaczego zupełnie obca osoba po kilkuminutowym kontakcie telefonicznym zdecydowała się mi pomóc, ominąć wszystkie kolejki, tak zupełnie bezinteresownie? W filantropię nie uwierzę. Jaki miała w tym interes?? Nie sądzę, żebym była jakimś superwyjątkowym przypadkiem klinicznym, ale głupi ma podobno szczęście. Jestem już kompletnie spakowana - 3 wielkie torby, w tym jedna największa z książkami i cała ogromna koperta papierków lekarskich - wśrod nich ani jednego od psychiatry oprócz skierowania. Bogatą mam tę kartotekę i ogromnie różnorodną. Od wczorajszego wieczora biegunka, nie mogłam spać. Natalka też nie. Przeżywa wczorajsze lądowanie w rowie. Tak się przestraszyła, później wyciąganie samochodu z nami w środku, bujanie nim na wszystkie strony - wcale się jej nie dziwię. Ja spanikowałam dopiero na Izbie Przyjęć, widząc piłę do cięcia gipsu. Wycie, panika, histeria, krzyk i mnóstwo łez. Gipsiarz nie wiedział czy się śmiać czy płakać. Trafiłam na tego samego lekarza, którego odwiedzam w poradni. Poznał mnie i uśmiał się szczerze, że dziwne przypadki chodzą po ludziach. Gipsu już nie mam. Szpital odroczony do środy. Dobrze, przynajmniej będę na zebraniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz