piątek, 11 listopada 2011

7.04.2007

Dzień dobry po miesiącu... Bo tyle minęło od ostatniego wpisu. Co się działo?? Wena poszła w psy po prostu. Miałam manię, z zajawkami i UB w toalecie (autentyczny zwid), wiem na 1000% że nie powinnam pic alkoholu bo to pogarsza sprawę, mam za niski lit i ogólnie czuję się mocno rektalnie (czyt. doodbytniczo).

Czekam sobie uprzejmie aż G. coś wymyśli w kontekście mojej dalszej terapii.... chociaż tak jakby czekam z coraz mniejszą nadzieją, bo ileż czekać można. Jestem też coraz bardziej świadoma tego, co jest nie tak i co chcę zmienić vel osiągnąć. Widzę coraz dokładniej jak silny związek mają moje problemy ze sposobem wychowania i rodziną, a której pochodzę - uzależnieniami, współuzależnieniami i takimi tam.... Hipopotam w pokoju stołowym... te klimaty. Moja matka jest mistrzynią w zaprzeczaniu, ja nie potrafię odpowiedzieć publicznie na pytanie czy coś mi się podoba (w sklepach z ciuchami na wspólnych babskich zakupach wymiękam, a w perfumeriach jeszcze bardziej). Nie potrafię też odpowiedzieć na proste z pozoru pytanie "Jak się czujesz?". Nie mam pojęcia, nie mam ze sobą kontaktu - ze sobą tj ze swoim wewnętrznym ja jak i z własnym ciałem. Do ciała zaszczepiono mi skuteczną ascetyczną nienawiść. A zatem te momenty, kiedy wyczuwam je aż nazbyt dobrze - czyli moje osławione 'motylki', pociągi we wszelkie możliwe strony (nie zawsze stosowne) itepe, wywołują obowiązkowe konsekwencje w postaci potwornych wyrzutów sumienia i poczucia nieczystości. I tak się nieźle zmieniłam, skoro na własnym ślubie omal nie puściłam pawia na myśl, że w tracie składania życzeń pocałuje mnie wujek mojego męża. Bleee... obcy facet... a fujjj.

Podsumowując, nie wiem, G. (psycholog), czy to przeczytasz kiedykolwiek. Wierzę że tak. Pewnie się nie odważę powiedzieć ci tego wprost, bo jakoś tak... nie idzie mi to. Może ja i faktycznie słabo reagowałam na twoje zabiegi terapeutyczne, tj słabo z pozoru, bo to co się we mnie dokonało przez te kilka miesięcy to gigantyczna wręcz przemiana. I nie boję się prania mózgu w twoim wykonaniu ani stwierdzeń typu że mam silną potrzebę więzi. Ja tego rozpaczliwie wręcz potrzebuję. Po tym co czytałam nt cognitive-behavioral therapy, nie podważając skuteczności tego nurtu, wiem, że to nie to, czego tak naprawdę oczekuję. Ja sobie radzę w życiu, w konkretnych sytuacjach. Ja potrzebuję dojść do porządku z własnym wnętrzem i emocjami. Chcę poczuć, że jestem. Że jestem wartościowa bo istnieję, a nie dlatego, że zrobiłam, dokonałam tego czy owego. I dlatego uważam, że twoja pomoc to dokładnie to, czego mi potrzeba. Jeśli więc możesz ominąć ten skromny (a dla mnie szalenie istotny in plus) fakt, że b. osobiście związałaś się ze mną jako "przypadkiem", zrób to dla mnie... Proszę...

Z innych rzeczy, takich nieco lżejszych, zaobserwowałam ostatnio funkcjonowanie pewnego 'fenomenu marketowego' jak to nazywam na własny użytek. A mianowicie: małżeństwo w wieku przed 30stką, nie wyglądające na posiadaczy potomstwa, ciągnie po markecie jeden lub dwa wyładowane po brzegi wózki. W wózkach po prostu wszystko: dla mnie kosmos. Za zakupy płacą pieniążki które ja przeznaczam na jedzenie na cały miesiąc. I niech mi ktoś uprzejmie powie, jakim cudem oni są to w stanie przeżreć??? Ja mam zaledwie w wózku dno zakryte, starcza nam (4 osoby) to na pół tygodnia, tydzień i nic a nic się nie marnuje. Ja poproszę dostęp do resztek generowanych przez tych państwa...

A poza tym, aczkolwiek zapewne wspomnę o tym jutro, odnoszę wrażenie, że wchodzimy - jako małżeństwo - w fazę pt kryzys w związku II. Ale o tym w następnym odcinku, bo zbyt wiele emocji mnie to kosztuje....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz